„Daleki dom, choć serce zawsze blisko.”
Kiedy flota handlowa przybiła do brzegu, jeszcze nikt nie
spodziewał się co nastąpi…
Rzucono cumy, opuszczono trapy, a na brzeg wraz z pierwszym
gwizdkiem bosmana poczęła wychodzić zmęczona wielomiesięcznym rejsem załoga, z
radością na osmalonych słońcem twarzach witając suchy ląd.
Ogromne beczki oraz skrzynie zapełnione mięsem, skórami,
owocami z dalekich lądów i innymi cennymi przedmiotami zaczęły wytaczać się
spod pokładu na szeroki dok, gdzie już czekali na nie rozkrzyczani kupcy,
wymachując jeden przez drugiego ciężkimi od denarów kiesami, by po okazyjnej
cenie móc zakupić jak najwięcej.
Rumor i ekscytacja były tak wielkie, że niemal nikt nie
zauważył jeszcze jednego „towaru”, który spięty ciężkimi łańcuchami, na
drżących kończynach, popychany bezlitośnie trzonem bosaka przez obrzydliwie
cuchnącego grogiem marynarza wywlekł się powoli z ładowni.
Niewolnicy…
Duzi, mali, silni, słabi, ci zupełnie starzy i jeszcze ledwo
odrastające od ziemi maluchy – wszyscy tak samo upokorzeni, wyrwani ze swych
krajów od rodzin i przyjaciół.
Nie byli to jednak ludzie lecz zwierzęta, a przynajmniej
„zwierzętami” nazywali ich ci, którzy złajali ich grzbiety batami i zakuli w
okowy odbierając nadzieję, dumę oraz honor. Wszystko, dzięki czemu można by
nazywać siebie wolnym.
Wśród tego sznura spętanych, na samym środku ze spuszczonym
łbem kroczył również duży, brązowy „kot” - taki sam jak cała reszta z
popękanymi od razów plecami, z futrem przybrudzonym zaschłą krwią i zaciętą,
nie złamaną wbrew przeciwnościom losu miną.
Wreszcie za rozkazem pijanego marynarza konwój ten zatrzymał
się na szczycie niskiej, drewnianej konstrukcji i stając w równym rzędzie
odwrócił się przodem do zgromadzonych niżej hałaśliwie przepychających się kupców.
Ktoś szarpał za łańcuchy, ktoś wywoływał cenę, a potem
podsadzał swój opasły bebech na schodki, by móc ocenić któregoś z niewolników
dotykając go i okręcając na wszystkie strony jak zdechłą, śmierdzącą rybę,
która nadawałaby się jeszcze na zupę – i tak w nieskończoność.
- Tysiąc. – rzucił
marynarz, brutalnie unosząc kawałkiem cienkiego kija podbródek kuguara, by
zmusić go do zaprezentowania się nabywcy – Bo
najlepiej się trzyma.
- Tysiąc?! Za najlepszą
dziwkę bym tyle nie dał, a co dopiero za ten chodzący dywan! Góra osiemset!
– krzyknął z oburzeniem kupiec.
- Dziewięćset, bo jest
zwinny i silny. Walczyć umie, więc będzie z niego więcej pożytku niż sama skóra!
- Osiemset trzydzieści
i ani grosza więcej! Jakbym chciał obrońcę, kupiłbym sobie psa, a nie
rzygającego kłakami pchlarza!
- Osiemset
pięćdziesiąt!
- Biorę!
Na te słowa, zadowolony żeglarz wypiął „zwierzę” z rzędu
jeszcze trzech niesprzedanych i z radością wymieniając ukłony z klientem,
wcisnął mu kajdany w małą, grubopalczastą dłoń o obrzydliwym, tłustym nalocie.
I to właśnie to przykuło uwagę kuguara, który niemalże
natychmiast wykorzystał nadarzającą się sytuację. Pomimo skrępowania, nie
ciążyło mu już teraz aż tak wiele łańcuchów jak w konwoju, a i nogi miał
całkowicie wolne, więc gdy tylko jego nowy „pan” zszedł wraz z nim z ostatnich
schodków targowego podestu, kot szarpnął z całej siły ciałem i tym właśnie
ruchem obalając grubasa na ziemię uskoczył zręcznie w bok.
Handlujący po wszystkich stronach ludzie okazali się na tyle
zajęci własnymi sprawami, że żadnego z nich nie obchodził uciekający co sił
kotołak, który z resztą w tych stronach nie był wcale niczym dziwnym.
Zanim wściekły kupiec zdążył krzyknąć „Straż!”,
podzwaniający okowami zwierz rozpłynął się w tłumie…
Vyrel jest jedynym synem Sobeka, najwyższego rangą myśliwego w wiosce, stąd też po ojcu
odziedziczył swoje zamiłowanie i głęboko zakorzeniony instynkt łowcy, który z
czasem pomógł mu stać się jednym z najlepiej sytuowanych mieszkańców Tehrami.
Dzięki konfliktowi terytorialnemu jaki w tamtych stronach
każdy z jego krewnych toczył od niepamiętnych czasów z Beronami (niedźwiedziołaki), kuguar przyswoił sobie zdolność otwartej walki wręcz, lecz
stanowczo lepiej czuje się ściskając w łapach długi oszczep, czy poręczny, lekki łuk.
Jako rdzenny indianin, opanował też do perfekcji sztukę jazdy konnej, co wśród „łaków”
jest doprawdy dużą rzadkością, a każdy wie że szybkość i moc wierzchowca
niejednokrotnie okazuje się bardzo przydatna w walce i pościgu za grubą
zwierzyną.
Mimo wszystko Vyrel woli
skradać się wśród wysokich traw czy zarośli i atakować nagle z pełnego ukrycia za pomocą broni dystansowej, wykorzystując
w ten sposób pełnię swoich myśliwskich umiejętności.
~~*~~
Od niedawna Indianinowi towarzyszy także Tarok - najprawdopodobniej zbiegły gdzieś z prowincji miasta Russandir, srokaty ogier, którego Vyrel przygarnął, oswoił i "przerobił" na lojalnego sobie wierzchowca.
Informacje ogólne:
- Vyrel -
- 29 lat -
- Kotołak-kuguar -
- Ameryka Północna -
- Myśliwy -
- Łuk, oszczep, nóż,
krótki miecz -
- (Jako „łak”) 91 kg
wagi, 198 cm wzrostu -
- (Jako indianin) 81
kg wagi, 188 cm wzrostu -
(Witam uprzejmie towarzysza - kotołaka, w imieniu swoim jak i reszty administracji. Mam nadzieję, że będzie Ci sie u nas dobrze grało. Nie umiem nawet ubrać w słowa tego, jak się cieszę, że pojawił się wśród nas kotołak.)
ReplyDelete