Monday, 14 January 2013

Indianin



„Daleki dom, choć serce zawsze blisko.”


Kiedy flota handlowa przybiła do brzegu, jeszcze nikt nie spodziewał się co nastąpi…
Rzucono cumy, opuszczono trapy, a na brzeg wraz z pierwszym gwizdkiem bosmana poczęła wychodzić zmęczona wielomiesięcznym rejsem załoga, z radością na osmalonych słońcem twarzach witając suchy ląd.
Ogromne beczki oraz skrzynie zapełnione mięsem, skórami, owocami z dalekich lądów i innymi cennymi przedmiotami zaczęły wytaczać się spod pokładu na szeroki dok, gdzie już czekali na nie rozkrzyczani kupcy, wymachując jeden przez drugiego ciężkimi od denarów kiesami, by po okazyjnej cenie móc zakupić jak najwięcej.
Rumor i ekscytacja były tak wielkie, że niemal nikt nie zauważył jeszcze jednego „towaru”, który spięty ciężkimi łańcuchami, na drżących kończynach, popychany bezlitośnie trzonem bosaka przez obrzydliwie cuchnącego grogiem marynarza wywlekł się powoli z ładowni.
Niewolnicy…
Duzi, mali, silni, słabi, ci zupełnie starzy i jeszcze ledwo odrastające od ziemi maluchy – wszyscy tak samo upokorzeni, wyrwani ze swych krajów od rodzin i przyjaciół.
Nie byli to jednak ludzie lecz zwierzęta, a przynajmniej „zwierzętami” nazywali ich ci, którzy złajali ich grzbiety batami i zakuli w okowy odbierając nadzieję, dumę oraz honor. Wszystko, dzięki czemu można by nazywać siebie wolnym.
Wśród tego sznura spętanych, na samym środku ze spuszczonym łbem kroczył również duży, brązowy „kot” - taki sam jak cała reszta z popękanymi od razów plecami, z futrem przybrudzonym zaschłą krwią i zaciętą, nie złamaną wbrew przeciwnościom losu miną.
Wreszcie za rozkazem pijanego marynarza konwój ten zatrzymał się na szczycie niskiej, drewnianej konstrukcji i stając w równym rzędzie odwrócił się przodem do zgromadzonych niżej hałaśliwie przepychających się kupców.
Ktoś szarpał za łańcuchy, ktoś wywoływał cenę, a potem podsadzał swój opasły bebech na schodki, by móc ocenić któregoś z niewolników dotykając go i okręcając na wszystkie strony jak zdechłą, śmierdzącą rybę, która nadawałaby się jeszcze na zupę – i tak w nieskończoność.

- A ten brązowy? Ten z gębą perskiego kiciusia. – padł nagle z tłumu chrapliwy, prześmiewczy ton. – Ile za niego?

- Tysiąc. – rzucił marynarz, brutalnie unosząc kawałkiem cienkiego kija podbródek kuguara, by zmusić go do zaprezentowania się nabywcy – Bo najlepiej się trzyma.

- Tysiąc?! Za najlepszą dziwkę bym tyle nie dał, a co dopiero za ten chodzący dywan! Góra osiemset! – krzyknął z oburzeniem kupiec.

- Dziewięćset, bo jest zwinny i silny. Walczyć umie, więc będzie z niego więcej pożytku niż sama skóra!

- Osiemset trzydzieści i ani grosza więcej! Jakbym chciał obrońcę, kupiłbym sobie psa, a nie rzygającego kłakami pchlarza!

- Osiemset pięćdziesiąt!

- Biorę!

Na te słowa, zadowolony żeglarz wypiął „zwierzę” z rzędu jeszcze trzech niesprzedanych i z radością wymieniając ukłony z klientem, wcisnął mu kajdany w małą, grubopalczastą dłoń o obrzydliwym, tłustym nalocie.
I to właśnie to przykuło uwagę kuguara, który niemalże natychmiast wykorzystał nadarzającą się sytuację. Pomimo skrępowania, nie ciążyło mu już teraz aż tak wiele łańcuchów jak w konwoju, a i nogi miał całkowicie wolne, więc gdy tylko jego nowy „pan” zszedł wraz z nim z ostatnich schodków targowego podestu, kot szarpnął z całej siły ciałem i tym właśnie ruchem obalając grubasa na ziemię uskoczył zręcznie w bok.
Handlujący po wszystkich stronach ludzie okazali się na tyle zajęci własnymi sprawami, że żadnego z nich nie obchodził uciekający co sił kotołak, który z resztą w tych stronach nie był wcale niczym dziwnym.
Zanim wściekły kupiec zdążył krzyknąć „Straż!”, podzwaniający okowami zwierz rozpłynął się w tłumie…


Nazywa się Vyrel i do póki handlarze niewolników nie najechali jego ziem, wiódł wolne, łowieckie życie na pograniczu Alaski i Kanady, w małej rodzinnej wiosce Tehrami dzielącej rozległe równiny od głębokich kanionów. Tereny obfite w ogromne stada wędrujących karibu i bizonów oraz rwące rzeki pełne łososi stwarzały tam idealne warunki do życia i rozwoju, będąc tym samym łasym kąskiem dla innych nacji zamieszkujących Północną Amerykę.
Vyrel jest jedynym synem Sobeka, najwyższego rangą myśliwego w wiosce, stąd też po ojcu odziedziczył swoje zamiłowanie i głęboko zakorzeniony instynkt łowcy, który z czasem pomógł mu stać się jednym z najlepiej sytuowanych mieszkańców Tehrami.
Dzięki konfliktowi terytorialnemu jaki w tamtych stronach każdy z jego krewnych toczył od niepamiętnych czasów z Beronami (niedźwiedziołaki), kuguar przyswoił sobie zdolność otwartej walki wręcz, lecz stanowczo lepiej czuje się ściskając w łapach długi oszczep, czy poręczny, lekki łuk.
Jako rdzenny indianin, opanował też do perfekcji sztukę jazdy konnej, co wśród „łaków” jest doprawdy dużą rzadkością, a każdy wie że szybkość i moc wierzchowca niejednokrotnie okazuje się bardzo przydatna w walce i pościgu za grubą zwierzyną.
Mimo wszystko Vyrel woli skradać się wśród wysokich traw czy zarośli i atakować nagle z pełnego ukrycia za pomocą broni dystansowej, wykorzystując w ten sposób pełnię swoich myśliwskich umiejętności.
~~*~~
Od niedawna Indianinowi towarzyszy także Tarok - najprawdopodobniej zbiegły gdzieś z prowincji miasta Russandir, srokaty ogier, którego Vyrel przygarnął, oswoił i "przerobił" na lojalnego sobie wierzchowca.


 Informacje ogólne:

- Vyrel -
- 29 lat -
- Kotołak-kuguar -
- Ameryka Północna -
- Myśliwy -
- Łuk, oszczep, nóż, krótki miecz -
- (Jako „łak”) 91 kg wagi, 198 cm wzrostu -
- (Jako indianin) 81 kg wagi, 188 cm wzrostu -

1 comment:

  1. (Witam uprzejmie towarzysza - kotołaka, w imieniu swoim jak i reszty administracji. Mam nadzieję, że będzie Ci sie u nas dobrze grało. Nie umiem nawet ubrać w słowa tego, jak się cieszę, że pojawił się wśród nas kotołak.)

    ReplyDelete